piątek, 9 stycznia 2009

Dża Ludzie



Spróbuje zrecenzować najnowszą płytę Izraela, choć to zadanie dla mnie wyjątkowo trudne.
Dlaczego?
Chyba dlatego, że ja akurat, nie specjalnie potrafię krytycznie oceniać ten zespół, który od wczesnych lat osiemdziesiątych był dla mnie czymś znacznie więcej niż po prostu grupą ludzi grających muzykę.
Po muzykę Izraela sięgnąłem wraz z wyjściem na winylu pierwszej płyty "Biada, Biada, Biada"
Byłem wówczas w szkole podstawowej a płytę można było za grosze nabyć w empiku.
Wszystko, począwszy od grafiki na okładce poprzez muzykę teksy i całą symbolikę, było dla mnie epifanią. Pomińmy jednak moją historię, dodam tylko, że jej ukoronowaniem była pyta "1991" która od tegoż roku do dziś (mamy 2009) stanowi nieprzerwanie numer jeden na mojej prywatnej liście przebojów albumów.

Ad rem:
Pierwszy odsłuch płyty dał dość mieszane uczucia. Po takim czasie w zasadzie nie wiedziałem czego oczekiwać. Pomyślmy, czy przez kilkanaście lat zespół miał się kompletnie nie zmienić i nagrać jakąś genetyczną kontynuację 1991? Takie rzeczy nie są chyba możliwe, z resztą czy na prawdę chcemy aby wykonawcy stanęli w miejscu, nie dojrzewali, nie zmieniali się?
Dlaczego mieszane uczucia?
Tu muszę przyznać, że każda kolejna płyta Izraela, nawet ta najlepsza, za pierwszym razem wzbudzała moje mieszane uczucia, gdyż zespół ten za każdym razem potrafił mnie zaskoczyć jakąś stylizacją, której nie oczekiwałem ale niemal zawsze było to coś do czego za drugim czy trzecim razem dochodziłem.
Co tym razem zatem mnie zadziwiło? Muzycznie czy też technicznie zespół brzmi chyba lepiej niż dawniej co w pewnym stopniu jest chyba też kwestią dochodzenia naszej fonografii do poziomu światowego. Jeśli miałbym pisać o stylistyce to wydaje mi się że Izrael przesunął się wyraźnie w kierunku nurów bardziej roots'owych. Z jednej strony trochę żal chłodnego momentami wręcz ostrego, brzmienia, którym w moim odczuciu charakteryzował się Izrael z drugiej strony jest ono nadal obecne a jedynie zeszło na dalszy plan. Jest nieco mniej eksperymentów rodem z Brygady Kryzys czy wręcz Armii pojawi się natomiast bardzo wyraźny akcent współczesnych produkcji spod trójkolorowej flagi, o których szczerze mówiąc nie wiem do końca co myśleć i tu jest właśnie to moje zmieszanie. Za dość dojrzałą formą muzyczną i potężnym feelingiem stoją teksty o dość zróżnicowanym poziomie. Co do zasady są one niezłe i jak zwykle niosą za sobą przesłanie konsekwentnie powtarzające się w reggae ale są takie zalatujące nieco hiphopowym narzekaniem na rzeczywistość. Całe szczęście uwagi te dotyczą w zasadzie jednego utworu pt. "Interesy" i nie chodzi mi o ogólny przekaz a o dość płytką jak na Izrael formę krytyki. Na osłodę mamy tu podkład chyba najbardziej Izraelowski z całej płyty pozostaje zatem nieco przymknąć oko tym bardziej że reszta jest już całkiem niezła. Drugim takim niego wprowadzającym zamieszanie nagraniem jest "Życie to chwila", ale dotyczy to w zasadzie tylko zwrotki - po prostu akurat nie przepadam za taką manierą śpiewania. Na drugim biegunie są w zasadzie wszystkie pozostałe kompozycje.
Płyta ma własny rytm i własną kompozycję jako całość. Widać (no raczej słychać) to, kiedy wybrzmią ostatnie dźwięki ostatniego nagrania, które jest jednym z najlepszych na płycie i w ogóle. Płyta jest zdecydowanie bardziej liryczna i wewnętrzna niż 1991, przypomina w tym sensie raczej "Duchową Rewolucję"(odległe skojarzenie ale takie mam gdyż "Duchową ..." odbieram jako najbardziej refleksyjną płytę dotychczas). Jedno z nagrań przy każdym odsłuchu nieodmiennie kojarzy mi się z poezją śpiewaną, ale jest to bardzo dobre skojarzenie. Ogólnie, jako fanowi zespołu, początkowo niełatwo mi było całkiem zaakceptować te nowości, ale po 4-5 odsłuchaniach jestem pewien, że zespół rozwinął i dojrzał w dobrym kierunku, pod każdym względem. Nawet te dwa kawałki, które mi nieco nie leżą, mają swój pozytywny wymiar, widać że Izrael nie stracił kontaktu ze współczesnością i nie jest tylko nostalgicznym wspomnieniem, lecz żywym organizmem, receptywnym, zdolnym do poruszania naszych uczuć dusz i sumień.

Ocena końcowa - jest to pozycja obowiązkowa jak wszystkie płyty Izraela, czas pokaże czy na mojej liście przebojów nie dojdzie do jakichś przetasowań bo niemal za każdym nowym odsłuchem przekonuję się że to doskonała płyta.

One Love :-)