piątek, 9 lipca 2010

Panowie kochajmy ... logikę



Czy nasz mózg tworzy rzeczywistość?
I tak i nie. Wiemy, że potrafi nam nieźle namieszać interpretując dane, tworząc np. efekty 3D w popularnych ostatnio filmach, a jednak nie wątpimy nadmiernie w to co widzimy lub odczuwamy mimo niedoskonałości zarówno naszych sensorów jak i CPU. Są jednak sytuacje, w których nawet poważni naukowcy przejawiają zdziwiającą niechęć do zastosowania zasad najprostszej wydawałoby się logiki.
Siedzę sobie na kanapie i zanurzam palec w szklance z wodą, czuję, że jest mokra, chłodna itp. Gdybym przypiął się do jakiejś machiny generujacej impulsy stymulujace bezpośrednio jakies określone obszary w mózgu mógłbym wywołac ten sam efekt bez szklanki wody lub mógłbym zablokować impuls. Jednak na codzień nie bywamy przypięci do maszyn (chyba? zawsze jeszcze pozostaje wizja marixa).
Korzystamy ze stymulacji, której dostarcza nam to co uznajemy za rzeczywistość. Jest ona pewną inersubiektywną przestrzenią, w której, jak sie zdaje, w znacznym stopniu podobni do siebie ludzie w podobny sopsób odbierają i interpretują bodźce. Badanie tego jak reagujemy na bodźce pokazuje nam jakie obszary PRZETWARZAJĄ dane. Sny ale także np. pamięć, wnioskowanie, wyobraźnia oraz wiele innych wskazują na to, że mózg jest w stanie wygenerować bodźce, które nie mają źródła w sensorach naszych zmysów. I tu właśnie pojawi się problem o którym chce napisać.
Jeśli podepnę się do maszyny badającej aktywność mózgu i zacznę powiedzmy wspominać jakieś ważne dla mnie chwile życia, mój procesor będzie aktywny w różnych obszarach, emocjonalność i sugestywność tych wizji będzie wpłwać na intensywność jego pracy. Myślenie jest więc źródłem bodźców w stopniu podobnym do rzeczywistości, tyle że świat myśli nie będzie już rzeczywistością intersubiektywną, ale czy nie jest nią wcale?
Nikt chyba nie zaprzeczy, że myślenie w najprostszej postaci wnioskowania jest TAKIM SAMYM źródłem poznania jak postrzeganie zmysłowe. Więcej nawet - bez kojarzenia spostrzeżeń nie ma w ogóle mowy o poznaniu. Rzeczywistość zewnętrzna byłaby całkowicie niepoznawalna bez systemu kojarzenia. Bodźce jakie wytwarza mózg są potrzebne do tego żeby wiedzieć cokolwiek o otaczającej nas przestrzeni. Dlatego też uczymy się niemal od urodzenia pokładania pewnego zaufania w tym co nam nasza głowa pokazuje jako wynik kalkulacji. Ergo - to czego nie widać, to czego nie da się tak do końca zmierzyć, procesy zachodzące wewnątrz naszego umysłu są częścią rzeczywistości.
Powoli zbliżamy się do zasadniczego problemu - jeśli nasze doświadczenia nie mają charakteru intersubiektywnego to czy mogą rzeczywiste tak jak rzeczywisty jest przysłowiowy kamień?
Popatrzmy najpierw na przykład negatywny - wszyscy ulegamy złudzeniom optycznym, patrzymy na jakiś spreparowny obraz, a nasze mózgi generują coś czego nie ma ale ... no własnie to jest doświadczenie jak najbardziej intersubiektywne, powtarzalne. Wniosek - to ze wszyscy coś widzą, nie znaczy że to coś, jest takim jak to widzą. intersubiektywność nie przesądza o realności, a jedynie ją uprawdopodabnia.
Odwóćmy sytuację - jeśli coś widze ja, a poza mną nikt inny, to czy znaczy to że tego nie ma? No i doszlismy do sedna. Zwidy, iluzje, wizje, halucynacje takim mianem określa się te doświadczenia, które zdają się nie mieć odniesienia w rzeczywistości. Tu własnie pojawia się logiczna nieciągłość wynikająca z przemożnej chęci już to potwierdzenia już to zaprzeczenia czmuś co budzi nieodmiennie kontrowersje. Istnienie intersubiektywnych zjawisk nie majacych charakteru rzeczywistego pokazuje nam, że nie zawsze jest tak jak to widzimy, a jednak jesteśmy skłonni w 100% zaufać temu że jeśli czegoś nie widzimy to tego ... nie ma. Wróćmy na chwile do naszej maszynki generującej impulsy dla mózgu. Odkrycie, że taka stymulacja tworzy efekty podobne do postrzegania stało sie podstawą do uznania niemal za pewnik, że jeśli my stojąc na zewnątrz, nie postrzegamy źródeł stymulacji to ich po prostu nie ma i że to nasz mózg karmi nas halucynacjami. Proste, ale czy logiczne?
Po pierwsze - zauważmy, że to co powinno być wynikiem umieściliśmy już w ... założeniu. Mamy gościa przypiętego do maszyny badającej aktywność mózgu, my nie rejestrujemy bodźców ale jego mózg wykazuje aktywność więc z faktu, że nie rejestrujemy bodźców sami, uznajemy, że ich nie ma, ale przecież to, że ich nie ma to po prostu nasze, nie koniecznie słuszne założenie wynkające z tego że my ich nie rejestrujemy. To, że nic nie oddziałuje faktycznie z zewnątrz nalezałoby dowieść, tyle że w naszej sytuacji dowieść sie tego nie da. Nie istnieje bowiem taka możliwość żeby odróżnić aktywność mózgu nazwijmy to "wsobną" od takiej, której źródło jest na zewnątrz. Pozwólcie proszę na banalny przykład - są ludzie których słuch rejestruje dzwięki powyżej tego co uznajemy za częstotliwość "słyszalną" my ich nie słyszymy, a oni i owszem. Jeśli nie zbadamy pomieszczenia sensorem o zakresie słyszalności większej niż nasze ucho uznamy, że ma gość słuchowe halucynacje. Wiem o tym bo sam jestem dość wyczulony na wysokie dźwięki i wiele razy ze zdumieniem odkrywałem, że ludzie na prawdę nie słyszą pisku swoich zasilaczy, które mnie przyprawiały o ból głowy. Weźmy dużo bardziej złorzony przykład. Od bardzo długiego czasu twardogłowi uznają doświadczenia z pogranicza śmierci za efekt samostymulacji mózgu. Rozumowanie jest oparte na tym samym schemacie - załorzenie, że nic z tego co czujemy nie jest rzeczywiste i wniosek, że sami jeseśmy źródłem halucynacji przedśmiertnych. Czy to nie jest błedne koło?
Jak to zwykle bywa jest, ale go czasem nie zauważamy. Podpinamy osobę w stanie terminalnym do maszyny, jak rozumem chcemy zaprzeczyć istnieniu życia pośmiertnego, więc przedmiotem badania jest realność bądź nie jego przeżyć, tyle, że ową nierealność niejako zakładamy z góry, więc kiedy na wykresie rysuje nam się silna aktywność mózgu piszemy zgrabny wniosek o tym jak się ów organ dziwnie sam wzbudza. Może to co napisałem nie brzmi przekonująco zatem mówiąc jeszczeinaczej -  prawidłowy wniosek z opisanego wyżej badania brzmi - "w momencie śmierci następuje wmożona aktywnośc mózgu" i tylko tyle. Nie ma żadnej naukowej i doświadczalnej podstawy aby wnioskować o czyms innym, bo po prostu takiego badania nie prowadzimy a nawet nie mamy takiej mozliwości (obecnie).
Każdy inny wniosek będzie wynikiem przekonań badacza a nie będzie wynikiem eksperymentu. Badacz wierzący powie, że doznania pozazmysłowe pobudzają mózg i że taka aktywnośc jest dowodem na realność jego doświadczeń, badacz niewierzący coś przeciwnego, ale obaj dadzą tym samym wyraz swoim poglądom. Mówić w tym momencie, że badania cokolwiek potwierdziły lub sfalsyfikowały jest zwyczajną bzdurą i nie ma nic wspólnego z logiką.
Idźmy dalej - nie jest żadnym voodoo fakt, że przez swoje działania potrafimy się zrelaksować a nawet wprawić w stan nieco zblizony do wstępnej fazy snu pozostając świadomymi. Nasz wewnętrzny spokój może jak najbardziej kolidować z napływajacymi z zewnątrz licznymi bodźcami. Mamy więc sytuacje odwrotną - z zewnątrz bombardują nas całkiem namacalnie i widzialne dla wszystkich bodźce a nasz procesorek ucina sobie drzemkę, mimo iż nie odcina świadomości od tego co się dzieje. Nasz spokój jest więc indukowany przez nas samych, świadomie i jest on realny.
Kolejna sprawa - przyjmijmy że nasz obiekt jest zabójczo zakochany, obraz ukochanego pojawiający się w jego głowie wywołuje często takie efekty jakby ta osoba była obok, ba potrafi nas podniecić (jeśli myśli są nieco kosmate). Bodźców zewnętrznych - brak, a jednak jakoś nikt nie spieszy się z wnioskiem, że skoro kogoś tam nie widać, to tego kogoś nie ma, a nasz mózg sobie produkuje autonomicznie jakąś rzeczywistość. Fakt - on to własnie czyni, ale to że znów stymulacja jest od wewnątrz chyba nie przesądza o realności obiektu którego owe myśli dotyczą. Zauważmy, że dopóki nie zejdziemy na tematy ideologicznie ważkie nie mamy problemu z logiką. Miłe wspomnienia upojnej nocy z ukochaną pobudzają nas, ale nikt nie będzie na bazie tego, że owej ukochanej nie ma w pomieszczeniu i na bazie tego, że to tylko nasza wyobraźnia, wyciągał wniosków o nieistnieniu owej osoby czy nierealności sytuacji.
Niby oczywiste, a jednak mamy coś takiego jak neuroteologia, która stara się dowieść że, parafrazując - naszej ukochanej powiedzmy Basieńki nie ma, bo to przecież mózg nam podsuwa jej roznegliżowane obrazy. Co się dzieje z naszą wspaniałą logika kiedy przychodzi do tematów związanych ze światopoglądem, ideami, wiarą? Mam wrażenie, że mniej lub bardziej świadomie usuwamy ja na bok kręcąc się w błędnych kołach gdzie wniosek staje się założeniem.

Nie twierdzę, że istnieje życie po życiu, nie twierdzę, że każdy lunatyk postrzega jakąś realna rzeczywistość a każde urojenie jest prawdziwe. Twierdzę natomiasat , że badając aktywność mózgu badamy aktywność mózgu,  jeśli aplikujemy mu jakieś bodźce, to widzimy efekty owej stymulacji, ale nic nie daje nam logicznego prawa do wnioskowania gdzieś poza tym co faktycznie badamy. Możemy uznać jednoznacznie za sztuczny ten bodziec który zaaplikowaliśmy ale to wszystko jeśli mamy mówić o faktycznych NAUKOWYCH wnioskach z badań. Dalej mamy spekulacje może i słuszne ale nie są one ani o jeden milimetr bliżej prawdziwości niż spekulacje dokładnie przeciwne.