piątek, 2 kwietnia 2010

Atomowa Ambiwalencja



Pamiętam dość dobrze jak na początku lat 90 tych siedziałem z kolegami obok pomieszczenia komisji wyborczej gdyż w tle odbywających się wówczas wyborów w Gdyni odbywało sie referendum w sprawie elektrowni atomowej. Byłem zatem członkiem takiej komisji referendalnej w jakiejś szkole i muszę przyznać się że daleko mi było wówczas do obiektywizmu ba wręcz bezczelnie agitowałem przeciw elektrowni. Miałem przekonanie że to rzecz słuszna. Emocje wzięły górę z resztą czego oczekiwać od ledwie co pełnoletniego człowieka?
Teraz w zasadzie też głównie mamy do czynienia z walką emocji. Pomysł na elektrownie wrócił bo rosną potrzeby energetyczne naszego kraju i cena. Przeciwnicy energii atomowej mają swoje argumenty, zwolennicy swoje nie mam chęci się tu wdawać w ten spór. Wiele z owych rzeczowych głosów to rzeczy wyssane z palca lub efekt myślenia życzeniowego. Obie strony przeginają maksymalnie. A ja sobie stoję gdzieś po środku w poczuciu pewnej pułapki. Energa wyciąga z mojej kieszeni kolosalne w gruncie rzeczy pieniądze, dawno mam w domu energo-oszczędne świetlówki, a nawet oświetlenie diodowe gdzie się da, a mimo to wydaję na energię sumy niewspółmierne (moim zdaniem) do zużycia.
Czy jednak atomówka zmniejszy koszty? Nie wiem.
Oryginalnej cholery dostaje patrząc na rosnące w tempie ekspresowym farmy wiatraków czyli wielka eurowydmuszka w której przyjęto pozory za fakty a resztę zamieciono pod dywan krzycząc o zielonej energii (a żeby było jasne - co innego mała przydomowa wiatrówka, co innego kilkudziesięciometrowe wierze). Przykry fakt jest taki, że nawet jeśli istnieją technologie wydajnej produkcji energii elektrycznej które są ekologiczne to chyba tak na prawdę brak woli aby w nie inwestować. Czemu ? Naiwne pytanie jeśli popatrzymy na filary światowej gospodarki, na pieniądze jakie są schowane w biznesie surowcowym i energetycznym. Pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze.
Z drugiej strony ciągle mam na uwadze że mówiąc o elektrowni atomowej mówimy o scenariuszu mniejszego zła. Zastanawiam się zatem czemu tak naprawdę MUSIMY wybierać pomiędzy rozwiązaniami z których jedno jest po prostu gorsze niż drugi ale żadne nie jest optymalne ?
Jestem człowiekiem który na prawde nie jest zachwycony nurtem ultraekologicznym, jestem sceptykiem jeśli chodzi o efekt cieplarniany (wiele razy o tym pisałem), uważam inicjatywy "zielonoenergetyczne" za propagandowo-polityczne przedsięwzięcia w których nie bierze się pod uwagę bilansu środowiskowego a tylko strefy bezpośredniego wpływu a i to nie zawsze. Ale z drugiej strony czy na prawdę jedyną drogą ucieczki przed spalaniem węgla jest łupanie atomów?
Nie odpowiem na to pytanie mam ambiwalente odczucia i mam takie pytanie do Was szanowni czytelnicy na które odpowiedzcie sobie szczerze w głębi ducha - gdybym zaproponował Wam dom niedaleko elektrowni atomowej i bardzo daleko bez szans na bezpośrednie oddziaływanie to który byście wybrali? Dlaczego?